Niedowód na Boga

Krzysztof Varga nie wierzy w Boga i dziwi się, że inni mając do dyspozycji tak wiele „dowodów” na Jego nieistnienie: wierzą; bądź, co jest równie niepojęte, nie mogą się zdecydować i są gdzieś pomiędzy (naiwnością wierzących, a zdrowym rozsądkiem ateistów).
Panie Krzysztofie, oto kilka niedowodów na Jego istnienie. Proszę spróbować je obalić „w sposób miażdżący”.

1. Załóżmy, że tzw. świat widzialny/materialny istnieje; że to, co dostępne zmysłom i „przerabiane” przez rozum, jest (bez żadnych wątpliwości). Pójdźmy więc dalej niż chce Kant i jeszcze dalej niż mówi Haidegger. Zaufajmy naszym zmysłom i rozumowi (filozofowie średniowiecza podpierali się w tym miejscu tezą o dobroci Boga, który nie mami iluzją swojego stworzenia; ale my, na potrzeby tej dyskusji, odrzućmy „miazmaty” mroków średniowiecza, jednocześnie wychodząc poza kartezjańskie stwierdzenie, że na pewno istnieje, w sensie da się dowieźć, coś/myśl i nic więcej; „cogitatio est”, bo „cogito ergo sum” jest już wątpliwe, pozostaje rodzajem chciejstwa, o czym się często zapomina).
Musimy też przyjąć, że Krzysztof Varga wyszedł poza zakres nauczania fizyki w szkole podstawowej (newtonowskiej)          i rozumie fizykę XX wieku; nieobca jest mu również matematyka, genetyka itd.
Tak uposażony (w wiedzę), ufny w ludzkie możliwości poznania i wydawania sądów ostatecznych Krzysztof Varga, wiedziałby już mniej więcej, jak wygląda świat i wszechświat, ale wciąż nie wiedziałby: jak?
Skąd materia w „momencie” wielkiego wybuchu? Czy było jakieś „przed”? Jak z kilku pierwiastków tablica Mendelejewa? Jak z materii nieożywionej-życie? Jak od jednokomórkowca do dinozaura? I tak dalej, i tak dalej.
Inaczej: Krzysztof Varga wiedząc bardzo dużo, wciąż dużo nie wiedział by (jako rzecze klasyk: „wiem, że nic nie wiem” Panie Krzysztofie). Nie wiedziałby tego, co najważniejsze i co nie pozwala dowieźć nieistnienia Boga: kto/co do cholery      za tym wszystkim stoi i pozwala byśmy męczyli się pytaniami, które wyżej.

2. Skoro nie możemy skasować Boga na gruncie twardych nauk przyrodniczych (jeszcze), pozbądźmy się Go używając etyki, pod którą się przecież podpisał był; „kto mieczem wojuje…”. Bóg monoteistów sporo energii poświęcił na przekazanie im zasad moralnych; niech się przyzna, że sam ma je gdzieś. Może to nie jest mocny dowód na Jego nieistnienie,  ale na pewno na hipokryzję; co równa się mniej więcej to samo (wierzymy bowiem w Boga, któremu przypisujemy pewne cechy; jeżeli dowiedziemy, że Bóg tych cech nie posiada,to jakbyśmy dowiedli Jego nieistnienia; alternatywą może być tylko wiara w Złego/Demonicznego Stwórcę,co przerobiło już w te i nazad, obrzydliwe średniowiecze, dlatego my odpuścimy).
Załóżmy też, że to, co skończone i niedoskonałe, może oceniać Tego, który jest nieskończony, wszechmocny i niepojęty  (do końca…).
Bóg zgodził się więc na zło: zarówno to czynione przez ludzi, jak i będące konsekwencją agresji zwierząt, skutkiem żywiołów i przypadku (rozumianego jako fatalny splot wielu okoliczności); również wtedy, gdy zło jest niewyobrażalne (Holocaust, wielkie katastrofy naturalne itd.), Bóg nie interweniuje.
Oczywiście można się bawić argumentami w stylu: a może jednak interweniuje, bo gdyby nie Boża opatrzność, to II-gą wojnę wygrałby Hitler, ale w kontekście kilku milionów wymordowanych Żydów, podobne tezy „no pasaran” (i słusznie).
Odrzućmy więc boski interwencjonizm na skalę znaczącą (tzw. cudy/a ograniczone najczęściej do jednostek, się nie liczą). Przyjmijmy, że „Bóg przyzwala i się prawie nigdy nie wtrąca”. Pożądanym byłoby wówczas, z punktu widzenia „żelaznej logiki”, by nie przyzwalał  i się wtrącał (trudno o lepszy dowód na istnienie,niż bliskie spotkanie trzeciego stopnia, z którego na dodatek wynikają same dobrodziejstwa).
Świat, bez zła, bądź z Bogiem „aktywnym”, musiałby jednak wyglądać jak na ckliwych (kluczem jest chyba słowo: kicz) obrazkach w Strażnicy świadków Jehowy („świat jako jeleń na rykowisku”).
Lew obok jagnięcia, trawa wiecznie zielona, bakterie nie istnieją, takoż i wirusy, przypadek nie miesza w genach i wszystkie ludy, to jedna nieśmiertelna i piękna „rasa panów”, nie spadają nam na głowy cegłówki pozostawione na rusztowaniu przez nieuważnych budowniczych, żony nie zdradzają mężów, a mężowie nie łakną żon cudzych… Jeśli komuś w takim świecie, przyszłoby do głowy, żeby użyć pały bejsbolowej niezgodnie z jej przeznaczenie, wtedy Dobry Bóg wyglądałby z nieba i kiwał palcem, ewentualnie bejsbolową pałę dematerializował („Bóg z Hogwartu, czyli dobry kumpel Harrego P.”).
A może interwencja Boga powinna zależeć od skali (czynionego zła)?
I tak, w sytuacji, gdy aliantom nie wystarczają doniesienia Karskiego o tym, co dzieje się w niemieckich obozach zagłady, Bóg posyła niebiańską flotyllę (na jej czele archanioł Gabryel dziwnie podobny do Nicolasa Cagea), która bombarduje tory kolejowe wiodące do Auschwitz…
Przyzna Pan Panie Krzysztofie, jako człowiek inteligentny i wrażliwy na formę: zarysowana przeze mnie pokrótce alternatywna rzeczywistość, ocieka kiczem; że o utraconej wolności nie wspomnę (Agencja Prewencji to nie jest zapewne obiekt Pana westchnień).

3. A może Panie Krzysztofie sprawy się mają następująco…
Bóg istnieje. Być może wiemy o nim niewiele, ale coś wiedzieć jest nam dane.
Choćby to, że Bóg stworzył materialny świat: dał mu początek, tchnął w niego życie (to robota Ducha Świętego) i stoi za wielkimi (ewolucja) oraz małymi (w probówce) procesami, które w nim zachodzą. Zawsze to lepsze od stwierdzenia, że: „było sobie wielkie bum i z niego (po latach przyznajmy) nas wielki tłum…” (dziękuję za taki racjonalizm).
To Bóg sprawił, że wśród milionów żywych stworzeń pojawiło się jedno wyjątkowe: czyli Pan. Zdolne do wyborów, choć nie zawsze i nie we wszystkim (bo śmierć, bo choroby, bo przypadek, bo ciało, bo intelekt… prawie wszystko, prawie zawsze, nie do końca takie, jakbyśmy chcieli), zdolne do kreacji, która nie ogranicza się do rozmnażania itd. itp.
Ten Bóg ma wyjątkową słabość do istot, które obdarzył rozumem. Woli je od duchowych, pięknych i tylko dobrych bytów, jakimi są anioły.
Jego empatia (jeżeli możemy tak napisać) jest tak wielka, że nie przestając być Bogiem, postanowił zostać człowiekiem. Raptem na trzydzieści kilka lat (cóż to jest wobec wieczności), ale jednak. Nie tylko „stał się człowiekiem”, ale jeszcze zafundował sobie potworne cierpienie i śmierć (jasne, że historia zna większe cierpienia i potworniejsze śmierci, niemniej jednak…).
Ta cielesna męka musiała być naprawdę odczuwalna po ludzku, bo Bóg, mając przecież świadomość, że wkrótce umrze, bluźnił na krzyżu. Krzyczał (?): „Boże mój Boże czemuś mnie opuścił!”. Innymi słowy, ten wyjątkowy człowiek, który nauczał, jak być dobrym, jak wyrwać się ze stanu zezwierzęcenia i moralności sprowadzonej do Prawa i sprawiedliwości (nomen omen), będąc przecież Bogiem wcielonym, postawił sobie te same pytania, które Pana prowadzą  do konstatacji, że Jego nie ma (i już).
Bóg zrezygnował więc ze stania z bronią u nogi; nie czekał aż ludzie sami dojdą do założeń systemu etycznego, które głosił Jezus z Nazaretu. Najpierw był z Narodem Wybranym, a później „wszedł między lud ukochany” (dosłownie). Doświadczył życia, miłości oraz cierpienia i śmierci. Poszedł nawet „za ciosem” i odwiedził piekło.
Znając nas dobrze, wiedząc do jakiego sceptycyzmu jesteśmy zdolni, pojawił się wśród swoich znajomych również po śmierci.
Jakby tego było mało: jest z nami w komunii (obecny w chlebie i winie); no i na co dzień, bo przecież zostawił nam swoje Słowo.
Mało Panie Krzysztofie? Mnie wystarcza.
Najczęściej, bo kiedy widzę dziecko umierające na raka, kiedy oglądam ludzi dotkniętych jakąś koszmarną chorobą genetyczną, kiedy spaceruję po Chełmnie na Nerem myśląc o kilku tysiącach małych dzieci wymordowanych przez Niemców… Cóż, pewno bywam też agnostykiem; może nawet ateistą. Bóg też nim był przez chwilę na krzyżu.
A wszystkie wątpliwości rozwieje wiatr, kiedy Jezus Chrystus ponownie przyjdzie. I postawi kropkę nad „i”… raz na zawsze.

Michał Augustyn

P.s. Dwukrotnie w moim życiu przytrafiło mi się coś (potwierdzone przez innych), czego nie da się wytłumaczyć „racjonalnie”. Ale opis owych zdarzeń sobie odpuszczam. Wystarczy to, co powyżej.

Opublikowano: internetowe wydanie Gazety Wyborczej