W sieci

Po dwóch tygodniach protestów w sprawie ACTA, czytając gazety, teksty z portali i oglądając wszystkie możliwe telewizje; dochodzę do wniosku, że znów znalazłem się po stronie mniejszości; jednak tym razem, mam wrażenie, że większość nie tylko się myli, ale buduje po cichu system, który rozwala fundamenty porządku jaki znam; że pozwolę sobie na patos: kruszą się fundamenty naszej cywilizacji Ladys and Gentelmens!.
Oto argumenty i świat wartości wyznawców sieci, plus mój do niego (nieco zgryźliwy przyznaję) komentarz.

  1. W sieci obowiązują inne normy, niż w „realu”. Tradycyjna moralność, system prawny i to,do czego przyzwyczailiśmy się w relacjach międzyludzkich nie ma tu uzasadnienia.
  2. W sieci anonimowość jest powszechna i sprzyja wolności oraz demokratycznej debacie. Przybieranie pożądanej przez internautę tożsamości i jej zmiana możliwa w każdej chwili, z powodów znanych tylko temu, kto to robi, jest w sieci normą, która dowodzi, jak wielką autonomię ma w niej jednostka. Można to uznać za kompatybilne z genderowymi postulatami wyboru płci i preferencji seksualnych (oczywiście nie ma mowy o wyborze „raz na zawsze”). Internauta kształtujący siebie w sieci, swój w niej wizerunek, dowodzi dynamiczności procesów i kreatywności, która stoi w sprzeczności z marazmem „realu” i jego topniejącego grona zwolenników. Spotkania w sieci, są oderwane od takich problemów, jak nieświeży oddech, niespodziewany pryszcz, czy generalnie konieczność utrzymania swojego ciała w jako takiej formie. Tym samym czatowanie, ujawnia wyższość nad spotkaniem na przykład przy grillu (dodatkowo grill jest niezdrowy i odrobinę obciachowy, no i śmierdzi sąsiadom, plus zanieczyszcza powietrze).
  3. Anonimowość i modelowanie własnego wizerunku umożliwia zawieranie tylu przyjaźni,ilu w „realu” nie mamy szansy mieć. Wystarczy zajrzeć na Facebooka, gdzie swój profil posiada nawet Jezus Chrystus („On jest tu, On żyje” śpiewał Budzy, przewidując nastanie ery sieci) i gdzie możemy zebrać grono 350 przyjaciół (no limits).
  4. Klikając „Lubię to” bierzemy udział w najbardziej z demokratycznych procedur na świecie i sprzyjamy wolności przekonań i gustów. Nikt tu nikogo nie szantażuje i nie ma tu dominujących trendów, które mogłyby wykorzystać złowrogie korporacje. Jest to tak absolutnie cool, że każdy chce tu być i jak go brakuje, to z dużą dozą prawdopodobieństwa należy przyjąć, że nie istnieje (cokolwiek by to miało znaczyć), bądź w najlepszym wypadku nie jest cool.
  5. Sieć i jej „społeczność” pełni rolę kulturotwórczą. To dzięki sieci nastąpiło upowszechnienie nie tylko kultury, ale i tfurczości. Właściwie każdy w sieci jest (s)tfurcą. Przepis na tfurczość i kreatywność jest wyjątkowo prosty: bierzemy kawałek czyjejś pracy z „realu”, która w sieci jest ogólnodostępna i co najważniejsze darmowa, np. do fragmentu Gwiezdnych wojen, dokładamy podkład jednego z zespołów disco polo i dołączamy fragmenty nagrania imienin u cioci Gieni („real” się czasami jeszcze do czegoś przydaje); w ten sposób powstaje fantastyczny, świeży i absolutnie wyjątkowy kolaż, który dzięki sieci wymyka się wyśrubowanym i autorytarnym estetycznym normom oraz dyktatowi pieniądza,czyli rynkowej wycenie naszego dzieła.
  6. Pieniądze są wrogiem sieci, ponieważ pieniądze są wrogiem wolności. Ta niezbyt odkrywcza myśl, głoszona przecież ochoczo w XIX wieku przez Marksa, Bakunina, Kropotkina i innych pomniejszych wrogów systemu, jest jednym z najważniejszych przykazań wyznawców sieci.
  7. Zasady wymiany dóbr skodyfikowane przez Rzymian i obowiązujące od starożytności wszędzie tam, gdzie nie wprowadzono w życie postulatów wymienionych wyżej myślicieli, nie mają zastosowania w sieci. Jeżeli ktoś ma to nieszczęście i posiada talent, nagra i wyda na przykład płytę z piosenkami, musi się liczyć z tym, że w sieci należy dostosować się do wymogów większości, czyli oddać efekt swojej pracy za darmo; ewentualnie po cenie ustalonej nie w wyniku dwustronnej umowy, ale widzi mi się internautów. Twórca z „realu” powinien sformatować wszystko w wymiarze mp3 i nie chcieć za to więcej, niż symboliczne minimum wyrażone obrzydliwym pieniądzem (np. jeden grosz).
    Jak ma więc zarabiać na swojej pracy? Najlepiej wchodząc na dobre do sieci, czyli przyciągając uwagę, a z nią reklamodawców (reklamy w sieci są prawie ok; to tylko drobne ustępstwo na rzecz „realu” i jego norm). Twórczość oddajemy więc za darmo, a zarabiamy na wizerunku i ewentualnie sprzedaży gadżetów. W ten sposób sieć wyzwala również twórcę od niewolniczego związku z korporacją, z którą podpisał kontrakt (należałoby może napisać: cyrograf). Internauta wie więc lepiej, co jest dobre dla twórcy z „realu”; jest to jeszcze jeden, w długim łańcuchu, dowód na to, jak pozytywnie sieć wpływa na swych wyznawców.
  8. Pierwszym wymogiem jest więc dla twórcy umiejętność podlizania się internautom (zbratania z nimi-braterstwo ważna rzecz), którzy przecież i tak wezmą, co będą chcieli, a jeszcze mogą nie wcisnąć „Lubię to”, a nawet zhakować stronę twórcy, który upierałby się przy tradycyjnym pojmowaniu prawa własności (w tym przypadku przemoc, jakże humanitarna bo nie fizyczna, jest jak najbardziej uzasadniona, a nawet pożądana).
    Użytkownikami i wyznawcami sieci są młodzi; młodość jest cool, co zauważył ś.p. Witold Gombrowicz, który doskonale opisał w języku dialektyki konflikt starego i młodego.
    Hołd młodości i elastycznie definiowanej odwadze, oddali w ostatnim tygodniu: premier, prezydent i Michał Boni, który został wyznaczony do roli pierwszego kajającego się starca Rzeczpospolitej.
  9. Najmłodszym internautą w Polsce jest Jacek Żakowski, który zna internautów, ich potrzeby i świat wartości nawet lepiej niż oni sami. Zaznaczyć należy, że ten Jacek Żakowski, którego widzimy w telewizji, jest tylko awatarem młodego Jacka Żakowskiego, który tak bardzo zżył się z młodością, (zawsze lewicową, tak jak starość jest zawsze konserwatywna, a nawet faszystowska), że jest gotów poprzeć każdą wściekłość skierowaną przeciwko niej (wściekłym będąc skacze się wyżej, zgodnie z mickiewiczowską frazą o wylatywaniu ponad poziomy).
    Jego szczere zaangażowanie zostanie nagrodzone, kiedy już awatar Jacka Żakowskiego odda ostatnie tchnienie (wszystko to w obrzydliwym „realu”); wówczas niematerialna ekspozytura Żakowskiego w sieci, jedyna prawdziwa i w pełni go wyrażająca, zostanie uznana za pierwszego interświętego/patrona sieci.
  10. „Real” jest zły (przynajmniej znacząco gorszy), ale faceci w czerni są po prostu diaboliczni i zagrażają wolności w redystrybuowaniu dóbr w sieci. Nic tak nie przestrasza internauty, jak wizja tego, że „w drzwi załomocą” o czwartej minut trzydzieści nad ranem, żeby zapytać, o kolekcję płyt bez okładek i ilość obejrzanych filmów, których twórców próbuje się przymusić w imię wolności do działalności non profit.
    Trzeba będzie wtedy podnieść tyłek sprzed monitora, ruszając na odsiecz Zionu, a to jak wiadomo za bardzo przypomina o rzeczywistości (tak zwanej). Lepiej więc raz poskakać na mrozie, niż bawić się w Neo. Facetom w czerni należy wysłać dla świętego spokoju krótki list, w którym udowodnimy, że statystycznie ilość pobranych w sieci darmowo dóbr, skłania do częstszego korzystania dóbr kultury w „realu” (może to trybut na rzecz stęchłej moralności „realu”, ale nie od razu sieć wyzwolono…). Jak faceci w czerni odbiorą milion takich listów i jeszcze im Jacek Żakowski przywali lewym sierpowym, to się odczepią…
  11. Nastało więc Nowe, które jest lepsze niż stare, jak to już ongiś bywało. Broniący starego są skazani na unicestwienie. Wet za wet: kiedyś „real” myślał, że zapanuje nad siecią; za tamto obrazoburstwo należy mu się underground na wieki.

Pisałem to ja: Augustyn Michał; mam trzydzieści sześć lat, jestem bardzo stary i się sobą brzydzę. Przepraszam, że nie skaczę. Mój stetryczały układ szkieletowy mnie nie usprawiedliwia. Nie proszę więc o zrozumienie. Proszę mnie zresocjalizować przez sieć, żebym też się mógł mieścić w formacie mp3….

Opublikowano: internetowe wydanie Gazety Wyborczej