Po dwóch tygodniach protestów w sprawie ACTA, czytając gazety, teksty z portali i oglądając wszystkie możliwe telewizje; dochodzę do wniosku, że znów znalazłem się po stronie mniejszości; jednak tym razem, mam wrażenie, że większość nie tylko się myli, ale buduje po cichu system, który rozwala fundamenty porządku jaki znam; że pozwolę sobie na patos: kruszą się fundamenty naszej cywilizacji Ladys and Gentelmens!.
Oto argumenty i świat wartości wyznawców sieci, plus mój do niego (nieco zgryźliwy przyznaję) komentarz.
- W sieci obowiązują inne normy, niż w „realu”. Tradycyjna moralność, system prawny i to,do czego przyzwyczailiśmy się w relacjach międzyludzkich nie ma tu uzasadnienia.
- W sieci anonimowość jest powszechna i sprzyja wolności oraz demokratycznej debacie. Przybieranie pożądanej przez internautę tożsamości i jej zmiana możliwa w każdej chwili, z powodów znanych tylko temu, kto to robi, jest w sieci normą, która dowodzi, jak wielką autonomię ma w niej jednostka. Można to uznać za kompatybilne z genderowymi postulatami wyboru płci i preferencji seksualnych (oczywiście nie ma mowy o wyborze „raz na zawsze”). Internauta kształtujący siebie w sieci, swój w niej wizerunek, dowodzi dynamiczności procesów i kreatywności, która stoi w sprzeczności z marazmem „realu” i jego topniejącego grona zwolenników. Spotkania w sieci, są oderwane od takich problemów, jak nieświeży oddech, niespodziewany pryszcz, czy generalnie konieczność utrzymania swojego ciała w jako takiej formie. Tym samym czatowanie, ujawnia wyższość nad spotkaniem na przykład przy grillu (dodatkowo grill jest niezdrowy i odrobinę obciachowy, no i śmierdzi sąsiadom, plus zanieczyszcza powietrze).
- Anonimowość i modelowanie własnego wizerunku umożliwia zawieranie tylu przyjaźni,ilu w „realu” nie mamy szansy mieć. Wystarczy zajrzeć na Facebooka, gdzie swój profil posiada nawet Jezus Chrystus („On jest tu, On żyje” śpiewał Budzy, przewidując nastanie ery sieci) i gdzie możemy zebrać grono 350 przyjaciół (no limits).
- Klikając „Lubię to” bierzemy udział w najbardziej z demokratycznych procedur na świecie i sprzyjamy wolności przekonań i gustów. Nikt tu nikogo nie szantażuje i nie ma tu dominujących trendów, które mogłyby wykorzystać złowrogie korporacje. Jest to tak absolutnie cool, że każdy chce tu być i jak go brakuje, to z dużą dozą prawdopodobieństwa należy przyjąć, że nie istnieje (cokolwiek by to miało znaczyć), bądź w najlepszym wypadku nie jest cool.
- Sieć i jej „społeczność” pełni rolę kulturotwórczą. To dzięki sieci nastąpiło upowszechnienie nie tylko kultury, ale i tfurczości. Właściwie każdy w sieci jest (s)tfurcą. Przepis na tfurczość i kreatywność jest wyjątkowo prosty: bierzemy kawałek czyjejś pracy z „realu”, która w sieci jest ogólnodostępna i co najważniejsze darmowa, np. do fragmentu Gwiezdnych wojen, dokładamy podkład jednego z zespołów disco polo i dołączamy fragmenty nagrania imienin u cioci Gieni („real” się czasami jeszcze do czegoś przydaje); w ten sposób powstaje fantastyczny, świeży i absolutnie wyjątkowy kolaż, który dzięki sieci wymyka się wyśrubowanym i autorytarnym estetycznym normom oraz dyktatowi pieniądza,czyli rynkowej wycenie naszego dzieła.
- Pieniądze są wrogiem sieci, ponieważ pieniądze są wrogiem wolności. Ta niezbyt odkrywcza myśl, głoszona przecież ochoczo w XIX wieku przez Marksa, Bakunina, Kropotkina i innych pomniejszych wrogów systemu, jest jednym z najważniejszych przykazań wyznawców sieci.
- Zasady wymiany dóbr skodyfikowane przez Rzymian i obowiązujące od starożytności wszędzie tam, gdzie nie wprowadzono w życie postulatów wymienionych wyżej myślicieli, nie mają zastosowania w sieci. Jeżeli ktoś ma to nieszczęście i posiada talent, nagra i wyda na przykład płytę z piosenkami, musi się liczyć z tym, że w sieci należy dostosować się do wymogów większości, czyli oddać efekt swojej pracy za darmo; ewentualnie po cenie ustalonej nie w wyniku dwustronnej umowy, ale widzi mi się internautów. Twórca z „realu” powinien sformatować wszystko w wymiarze mp3 i nie chcieć za to więcej, niż symboliczne minimum wyrażone obrzydliwym pieniądzem (np. jeden grosz).
Jak ma więc zarabiać na swojej pracy? Najlepiej wchodząc na dobre do sieci, czyli przyciągając uwagę, a z nią reklamodawców (reklamy w sieci są prawie ok; to tylko drobne ustępstwo na rzecz „realu” i jego norm). Twórczość oddajemy więc za darmo, a zarabiamy na wizerunku i ewentualnie sprzedaży gadżetów. W ten sposób sieć wyzwala również twórcę od niewolniczego związku z korporacją, z którą podpisał kontrakt (należałoby może napisać: cyrograf). Internauta wie więc lepiej, co jest dobre dla twórcy z „realu”; jest to jeszcze jeden, w długim łańcuchu, dowód na to, jak pozytywnie sieć wpływa na swych wyznawców. - Pierwszym wymogiem jest więc dla twórcy umiejętność podlizania się internautom (zbratania z nimi-braterstwo ważna rzecz), którzy przecież i tak wezmą, co będą chcieli, a jeszcze mogą nie wcisnąć „Lubię to”, a nawet zhakować stronę twórcy, który upierałby się przy tradycyjnym pojmowaniu prawa własności (w tym przypadku przemoc, jakże humanitarna bo nie fizyczna, jest jak najbardziej uzasadniona, a nawet pożądana).
Użytkownikami i wyznawcami sieci są młodzi; młodość jest cool, co zauważył ś.p. Witold Gombrowicz, który doskonale opisał w języku dialektyki konflikt starego i młodego.
Hołd młodości i elastycznie definiowanej odwadze, oddali w ostatnim tygodniu: premier, prezydent i Michał Boni, który został wyznaczony do roli pierwszego kajającego się starca Rzeczpospolitej. - Najmłodszym internautą w Polsce jest Jacek Żakowski, który zna internautów, ich potrzeby i świat wartości nawet lepiej niż oni sami. Zaznaczyć należy, że ten Jacek Żakowski, którego widzimy w telewizji, jest tylko awatarem młodego Jacka Żakowskiego, który tak bardzo zżył się z młodością, (zawsze lewicową, tak jak starość jest zawsze konserwatywna, a nawet faszystowska), że jest gotów poprzeć każdą wściekłość skierowaną przeciwko niej (wściekłym będąc skacze się wyżej, zgodnie z mickiewiczowską frazą o wylatywaniu ponad poziomy).
Jego szczere zaangażowanie zostanie nagrodzone, kiedy już awatar Jacka Żakowskiego odda ostatnie tchnienie (wszystko to w obrzydliwym „realu”); wówczas niematerialna ekspozytura Żakowskiego w sieci, jedyna prawdziwa i w pełni go wyrażająca, zostanie uznana za pierwszego interświętego/patrona sieci. - „Real” jest zły (przynajmniej znacząco gorszy), ale faceci w czerni są po prostu diaboliczni i zagrażają wolności w redystrybuowaniu dóbr w sieci. Nic tak nie przestrasza internauty, jak wizja tego, że „w drzwi załomocą” o czwartej minut trzydzieści nad ranem, żeby zapytać, o kolekcję płyt bez okładek i ilość obejrzanych filmów, których twórców próbuje się przymusić w imię wolności do działalności non profit.
Trzeba będzie wtedy podnieść tyłek sprzed monitora, ruszając na odsiecz Zionu, a to jak wiadomo za bardzo przypomina o rzeczywistości (tak zwanej). Lepiej więc raz poskakać na mrozie, niż bawić się w Neo. Facetom w czerni należy wysłać dla świętego spokoju krótki list, w którym udowodnimy, że statystycznie ilość pobranych w sieci darmowo dóbr, skłania do częstszego korzystania dóbr kultury w „realu” (może to trybut na rzecz stęchłej moralności „realu”, ale nie od razu sieć wyzwolono…). Jak faceci w czerni odbiorą milion takich listów i jeszcze im Jacek Żakowski przywali lewym sierpowym, to się odczepią… - Nastało więc Nowe, które jest lepsze niż stare, jak to już ongiś bywało. Broniący starego są skazani na unicestwienie. Wet za wet: kiedyś „real” myślał, że zapanuje nad siecią; za tamto obrazoburstwo należy mu się underground na wieki.
Pisałem to ja: Augustyn Michał; mam trzydzieści sześć lat, jestem bardzo stary i się sobą brzydzę. Przepraszam, że nie skaczę. Mój stetryczały układ szkieletowy mnie nie usprawiedliwia. Nie proszę więc o zrozumienie. Proszę mnie zresocjalizować przez sieć, żebym też się mógł mieścić w formacie mp3….
Opublikowano: internetowe wydanie Gazety Wyborczej