Kocham Panią

Czy Panią to męczy?
Czy w Pani jęczy ten akord powtarzalny i smętny?
Czy przykry jest jak seks analny?
Może moralny, choć „nienormalny”?
Może normalny, acz „niemoralny”?
W każdym razie bezorgaźmicznie fatalny.
Że Panią kocham tak, jak
żuk na wspak
i trochę nie tak;
a może właśnie smak,
ust Pani i nie tylko dla,
i dla mnie nie wszak;
cicho sza, o tym jak,
Pani ochotę ma na;
i jeszcze też, o czym kto wie,
się dowie ten (żetem z żelem), komu i wdzięk,
Pani się śni w te letnie dni
i wszystkie Pani zakamarki.
Czy Pani więc, że skrócę sens,
do tak, czy nie,
no, czy Pani też,
choć trochę też, międli mnie,
w noce i dnie; bo ja tak chcę
widzieć, jak sen chowa już dzień
i opowiada nam-nas, a może nawet i
coś więcej.

Kocham Panią wieczorem i rano,
tak samo i czekam kiedy, Pani mi
powie, czy wie, no czy Pani mnie kocha
choć odrobinę po i przed,
a może nie, i tylko mi,
zostają drzwi i kawy poskąpi
dziś ten beznadziejnie przesłodzony Amor.

Umówmy się więc może oralnie,
proszę uwierzyć, kochanek
ze mnie jest genialny
i obcy mi przymiotnik machinalny.
Udowodnię to organoleptycznie
czyli namacalnie.
Chyba, że Pani też
liryczna jest i chce mieć
ech, od razu seks po grób sakralny.
Jeśli tak, padam u stóp, oświadczę się,
ujawnię się banalnie.
Jak Pani wie, domyśla się,
tak serio to
interesuje mnie,
po pierwsze Pani serce.

Bo w Pani jest taki jazz,
że mnie się chce, normalnie chce się
zaczynać i nie kończyć,
łajdaczyć w brzoskwiniowym sadzie.
Zapomnieć łatwo jest smak winegret,
lecz, nie musi nic skończyć się jak,
tyci dźwięk umierającej galaktyki.

Mąż wciąż i takaż żona

Jakiż to mąż, co na plakacie dopisuje „wciąż”,
czyli mąż bardzo warunkowy?
I jaka żona,
mocna strapiona
o ten niesmacznie dożywotni
kontrakt?

Może by się im przydał antrakt?
Lecz jaka szansa na to, że
znów zejdą się i nie zabłądzą
w nieswoich garderobach?
A może jednak sztukę tą/tę
do końca trzeba zagrać,
nawet w tych samych
co tu kryć,
nie najciekawszych scenografiach?

Cholera wie, jak mówić nie,
kiedy inaczej stoi w tekście.
I nie pomoże, że niby się chce,
bo jest tak również w didaskaliach.

Nawet reżyser trzyma się,
tego, co autor mu podrzucił.
I syczy, kiedy mu mąż,
fałszywie nutkę swoją nuci.
I wścieka się, i wrzaskiem strasznym się zanosi,
kiedy mu żona
swym seksapilem udręczona
już kona,
kolejność myląc scen,
bo właśnie grać powinna grzech.

Ale jej granie nie wystarcza
i nawet w przerwie za kulisami, z palcami zsynchronizowana
bardzo namiętna symulacja
(namiastką wszak jest masturbacja).

On umęczony jest więc od żony,
ona od męża udręczona,
a jednak pcha ich jakaś moc
do scen ostatnich
i do kurtyny opadnięcia.

Nie mam pojęcia,
co to jest i na widowni czemu też
da słyszeć się, nawet podziwu cichy wzdech.
Może w tym jest,
jakiś sens,
który odgadną tylko oni,
gdy ich ze sceny
śmierć pogoni?

A może nie,
kto go tam wie i jacy diabli go nadali,
dlaczego oni tak chcąc nie chcąc,
nawet przy pustej grają sali…