Obniżony raiting- dlaczego tak późno?

W niezliczonych komentarzach dotyczących globalnych kłopotów gospodarczych, dominuje
usilne poszukiwanie takich opisów rzeczywistości (przyczyny kryzysu, propozycje jego opanowania itd.),w których głównym winowajcą jest: rynek, neoliberalni dogmatycy, spekulanci, a ostatnio agencje raitingowe.
Obniżka rajtingu S.Z do AA+, to zdaniem jednego z noblistów „hucpa”; a reakcje rynków to nic innego, jak panika; w ogóle rynki reagują histerycznie powodowane nie racjonalną analizą posiadanych informacji (od teorii o rynkach doskonale poinformowanych, doszliśmy do kontr teorii o rynkach notorycznie niedoinformowanych, wprowadzanych w błąd itd., itp.), ale stadnym instynktem bezmyślnych zwierzątek (cokolwiek by to miało znaczyć, bo ucieczka np. stada owiec przed wilkiem, choć wygląda na chaotyczną, ma wszak spory element racjonalności; jej celem jest utrudnienie wilkowi realizacji celu i minimalizacja strat).
Niewielu komentatorów ekonomicznych chce pytać, czy istnieją fundamentalne powody, dla których powołane do tego agencje, wysyłają rynkom i zadłużonym rządom ostrzegawcze sygnały. 

Irracjonalny rynek i racjonalni spekulanci

Nieliczni chcą też pytać, posiadających jakikolwiek kapitał o przyczyny ich „irracjonalnych” zachowań. Znacznie prościej jest zwalić winę na kapitał spekulacyjny, który przecież w sytuacji zbilansowanych budżetów ma nikłą szansę, by „zachwiać” kursem jakiejś waluty. Bardzo łatwo jest stawiać tezę o tym, że Stany Zjednoczone nie mogą zbankrutować (nie i już!), bo jakby co, to Fed dodrukuje zielonych po raz kolejny. Dużo trudniej jest zrozumieć, że np. ciężko pracujący i wciąż relatywnie biedni Chińczycy, którzy od 20 lat sponsorują nadmierną konsumpcję Amerykanów, chcieliby mieć pewność, że siła nabywcza dolara będzie co najmniej taka jak w momencie zakupu jankeskich obligacji. Kto by się tam przejmował Chińczykami i ich narzekaniem na amerykańską nieodpowiedzialność. Kto by się wysilał pytać o globalny system rezerw oparty o jedną walutę, która już nawet nie udaje, że jest czymś więcej niż tombak.
Żądanie, by pieniądz znowu coś znaczył, by wyceniał wartość towarów i usług, obsługiwał transakcje, służył gromadzeniu dóbr i co za tym idzie, zachowywał stabilną wartość, jest dzisiaj żądaniem obrazoburczym.
Podaż pieniądza i jej kontrola sprawowana przez banki centralne, rządy i parlamenty (stanowiące prawo, w ramach którego można było handlować bez opamiętania instrumentami pochodnymi), nie stanowi dzisiaj żadnego problemu. Naczelnymi hasłami ekonomii doby kryzysu, ekonomii post i anty neoliberalnej, są: stymulacja, luzowanie polityki pieniężnej i efekt mnożnikowy (każdy wydany przez rząd złoty, przyniesie cztery złote więcej PKB; kto nie wierzy niech pojedzie do Zimbabwe).
Nieważne jest historyczne doświadczenie, które mówi (o fakty się trudno spierać), że teorie świętej pamięci J.M. Keynesa już raz wepchnęły Zachodnią Europę w rzeczywistość inflacji, wysokiego bezrobocia, niskiej efektywności pracy i takiej właśnie konkurencyjności.
Nieważne są doświadczenia przedwojenne, które pokazują jak wyzbycie się rezerw złota (wojna jest zawsze bardzo kosztowana i nigdy nie stymuluje gospodarki dłużej niż trwa) i chaos monetarny spowodowany fikcyjną spłatą wzajemnych reparacji (mający je spłacać pożyczali na ich spłatę u wierzycieli, a kiedy już pożyczać i obsługiwać długu nie mogli, to drukowali papierowy pieniądz; vide: hiperinflacja w Niemczech), doprowadziły do największej tragedii w dziejach ludzkości-czyli II wojny światowej (w każdym razie wydatnie się do wybuchu wojny przyczyniły).
A już najmniej ważni są ci, co jak Chińczycy zamiast wydawać wszystko, co udaje im się zarobić i dodatkowo zapożyczać się jak bardzo i na ile się da, potrafią oszczędzać, dając tym samym gospodarce i rządom możliwość kredytowania ich przedsięwzięć (w przypadku banków owe przedsięwzięcia mają pomnożyć kapitał; w przypadku rządów pożyczone pieniądze służą najczęściej realizacji programów uszczęśliwiających; przy czym obdarowani przez rządy np. dopłatami do domów, które im się „po prostu należą”, nigdy nie widzą skąd wujek Sam bierze środki na realizacje idei równości i sprawiedliwości).
Jeżeli dziesiątki milionów oszczędnych obywateli świata stracą swoje oszczędności ulokowane w rządowych papierach wartościowych, winni będą spekulanci i rynkowy chaos.
I jedno jest tylko antidotum, które zaradzi podobnym nieszczęściom w przyszłości: odgórnie przyjęty plan, kontrolowany przez być może mega komputer, który nie pozwoli na „zmienność nastrojów”, „chaos”, „spekulacje”, „bańki”, zaplanuje popyt i podaż, a może nawet jak marzył „wielki romantyk” Che, zniesie pieniądz.
Już dzisiaj możemy ogłosić konkurs na imię dla tej maszyny:
„Fidel The Boss”, Che No Krisis”, a może „Mao The Dream”…
Tak, czy siak powinniśmy w imię anty neoliberalnego buntu apelować do wszystkich mających jakiekolwiek aktywa i pasywa: nie spieniężajcie ich, a pieniędzy nie chowajcie do skarpety, nie pozwólcie się manipulować agencjom raitingowym i skompromitowanym neoliberałom! Wasze pieniądze przepadną, ale jakaż to będzie piękna katastrofa
Mój strach budzi również kompletna depersonalizacja wszystkich procesów, które dzieją się wokół kryzysu. Za żadną operacją finansową nie kryje się konkretny Kowalski, czy Smith i jego interesy (czyli raz: utrzymanie siły nabywczej posiadanych pieniędzy, czy innych aktywów, które na pieniądze da się wymienić; dwa: pomnożenie kapitału). Za wszystkim stoją bezosobowe, złowieszcze instytucje, grupy wpływów (lobbyści) i interesów. To bezosobowe monstrum najczęściej nazywane jest: „rynkami”.
Okazuje się, że strach, nieuctwo, intelektualne lenistwo i co tam jeszcze macie ochotę dodać, znowu stają się świetnym pretekstem do wyłożenia prostych (a może prostackich) opisów rzeczywistości i takich właśnie recept na uzdrowienie sytuacji.
Nie pierwszy to raz w historii, zło skierowane przeciwko konkretnym ludziom, czy grupom ludzi, poprzedzone było akcją depersonalizacji właśnie. Żydzi na przykład, byli dla nazistów nie ludźmi przecież, ale podludźmi, karaluchami, robactwem, szczurami itd. Mieli też przyrodzone skłonności do knucia, intryg, spiskowania; Żydzi byli chciwi, amoralni, generalnie reprezentowali sobą samo zło i zaprzeczenie zdefiniowanej na nowo przez Hitlera zachodniej (nordyckiej) cywilizacji. Wszystkie propagandowe zabiegi lat trzydziestych świetnie przygotowały grunt pod „ostateczne rozwiązanie”. Przykład ten podaję nie po to, żeby wracać do dyskusji a antysemityzmie, ale by pokazać powtarzający się mechanizm: depersonalizacja zawsze poprzedza krzywdę wyrządzoną konkretnym ludziom!

Chciwość? Bzdura!

Zauważmy jak wielką karierę robi dziś jeden z siedmiu grzechów głównych: chciwość. Miliony ludzi kupuje akcje nie dlatego, że chce pomnożyć dobra/kapitał i poprawić byt swój i swoich rodzin, ale robi to bo kieruje nimi chciwość. Nawet jeśli drobny ciułacz inwestujący na giełdzie nie budzi w lewicowym intelektualiście takiej niechęci, jak wielki cyniczny gracz „doprowadzający państwa na skraj bankructwa” (trudno pogardzać „dołami”  i być lewicowcem, czy lewicowym liberałem), to i tak chciwość staje się punktem wyjścia do konstruowania oskarżeń pod adresem zwolenników deregulacji (cokolwiek by ona miała znaczyć, bo rynek zawsze był, jest i będzie regulowany-pytanie tylko jak), ograniczenia roli państwa w gospodarce itd. „Gracze” są chciwi, a przez to irracjonalni w swych zachowaniach. Chciwość ich zaślepia, otumania i prowadzi na manowce prosto ku katastrofie, z której z kolei skorzystają „grający na spadki”.
Próżno się zresztą doszukiwać konsekwencji w tym opisie świata: do krachu prowadzi bowiem chciwość (irracjonalny pęd do zysku bez względu na koszty), ale i celowe działanie „spekulantów”. Nie bardzo wiadomo, czy zaślepieni chciwcy, stają się pewnego poranka grać na spadki (jak już narozrabiali, to może jednak da się da uświadomionym nagle irracjonalizmie zarobić), czy też są to dwie oddzielne grupy, które łączy: konsekwentna destrukcja systemu.
W każdym razie wszystkim mającym udział w tej rynkowej szamotaninie, przypisuje się wredne i amoralne intencje.
W dominującym (mainstreamowym) opisie kryzysu jest jeszcze jedna „nutka”, która brzmi znajomo dla historyków zajmujących się narodzinami ruchów totalitarnych, wojen między cywilizacjami (takich jak np. krucjaty) itd.; mianowicie z rzeczywistości (nieodległej historii) eliminuje się przypadek.
Nic nie wydarza się dlatego, że doprowadził do tego splot rozmaitych okoliczności (często od siebie niezależnych). Za wszystkim, co złe kryją się celowo podjęte działania, złe intencje i irracjonalizm totalny przypisany systemowi (tak opisywał kapitalizm Marks: jako system wewnętrznie sprzeczny, nieefektywny i destrukcyjny).
Otóż łatwo byłoby wykazać, że za bańkę na rynku kredytów hipotecznych w S.Z. stoją nie ciemne siły rekinów finansjery, ale błędne jak się okazało wyliczenia dwóch noblistów i programy społeczne Wuja Sama, realizowane niekoniecznie w zgodzie z wolnorynkowym imperatywem. Zarówno kolejne rządy S.Z., jak i dwóch utalentowanych fizyków trudno przy tym podejrzewać o diaboliczną złośliwość, czy złe intencje.    Ludzie się po prostu mylą i niestety za te pomyłki przychodzi im zapłacić.
Nikomu nie przychodzi również do głowy, by zapytać o system pieniądza, który od dawna już nie jest oparty o parytet złota; system, który przyniósł światu tyleż dobrodziejstw (o pieniądz fiducjarny łatwiej niż złoto Eldorado),  co i kłopotów (nie jest rzeczą prostą kontrolować podaż papierowego, plastikowego i elektronicznego pieniądza; za to każdy rząd, który jest monopolistą jeżeli chodzi o emisję pieniądza, łatwo ulega pokusie jego „nadprodukcji”).
Ten niedoskonały, ale jedyny ze znanych nam światów nadających się do zamieszkania, łatwo jest oskarżać o niedoskonałość właśnie i budować ponownie iluzję możliwości zbudowania raju na Ziemi.Wystarczająco wiele nieszczęść wydarzyło się w imię takich rojeń, by dyskusja o kryzysie sprowadzona do wyżej wymienionych nonsensów, nie budziła niepokoju tych, którym bliski jest zdrowy rozsądek.

Opublikowano: Liberte