Paryż-Mekka-Warszawa-Paryż

Większość żyje chwilą… Chwila trwa wiecznie, dzięki głupim i pazernym mediom, które wiedzą, że większość żyje chwilą i zarabiają na tym. Ok: więc Paryż (oglądany z Warszawy; podróży do Mekki nie było).

W świecie uproszczeń Zły musi być i jest jasno zdefiniowany; takie jest zapotrzebowanie większości żyjącej chwilą (u nas: niedouczonej, sfrustrowanej, biednej; tam, czyli po zachodniej stronie Łaby: po mieszczańsku porządnej, kulturalnej, sytej; przyzwyczajonej do tego, że bliskie jutro jest lepsze od słodkiego dzisiaj i dlatego przestraszonej wizją chaosu). Złym na Zachodzie jest coraz częściej muzułmanin (jeszcze nie każdy muzułmanin, ale z każdym kolejnym zamachem…). Definicja Złego w Polsce jest prostsza, bo i lud u nas prostszy. Sto tysięcy ludzi przemaszerowało ulicami Warszawy pod hasłem partii, która przekreślała dorobek Rzeczpospolitej Szlacheckiej, Polski Jagiellonów i Piastów (wielokulturowej, wielonarodowej… dla endeków ta Polska „pierwsza”, została dopasowana do ideologii, po to, żeby była jak najbardziej etnicznie i kulturowo „czysta”, „nasza” i służyła mitowi „królewskiego szczepu piastowego”-ave historiografia, ave polityka historyczna), partii której członkowie i sympatycy, poza kilkoma niewątpliwymi zasługami (dyplomacja bywa przydatna, choć prawie nigdy nie ma siły sprawczej; decyduje czyn: najczęściej siła armii) i niezłomnością nielicznych w czasie Wielkiej Wojny, której więc członkowie mieli rzadko na rękach, a zawsze na sumieniu krew niewinnych (bo antysemityzm mas, nie tylko na podglebiu antyjudaizmu wyrósł, ale przede wszystkim na powszechnej narodowo-demokratycznej propagandzie; a „chłopcy” z NSZ to nie były jednak zastępy aniołów bijących się w imię Królowej Polski pod flagą biało-czerwoną).

Jeżeli ci maszerujący, zyskują ciche przyzwolenie większości parlamentarnej (ave ja Jarosław, który zbawię was od nacjonalizmu zawierając z nim sojusz taktyczny) oraz aplauz wielu mediów (ave władza i jej kasa na reklamę dla pokornych i wersu przychylnego władzy)… jeżeli więc sto tysięcy Polaków chce Polski „narodowych-demokratów”, to Złym, obawiam się tego, może zostać u nas-niech to szlag, naprawdę prawie każdy.

Historia jest passe… Jeżeli się nią ktoś jeszcze zajmuje, to dla etertainment albo w służbie bieżącej polityki. Teoretycznie w demokracji z jej dostępem do informacji (dla nielicznych chcących) trudno ją mimo wszystko zredukować do filmu z przesłaniem: ave ja waleczne serce Gibson Mel (u nas do gniotów w stylu Miasta 44’), czy Muzeum Powstania (ave kleska, ave rzeź); zawsze się znajdą gotowi do jej odbrązawiania (dla kasy, dla sławy, z przekory, w imię zemsty na mitach, po to żeby coś załatwić dla siebie albo grupy, którą się reprezentuje; rzadziej w imię arystotelesowskiej prawdy i dbałości o higienę zbiorowej jaźni społeczeństw, której szkodzi megalomania, uproszczenie i nadmiar mitów). Teoretycznie, bo większość zajmuje się „tu i teraz”, a szkoda bo…

Sięgając do przeszłości, łatwo ujrzymy, że w kategoriach ilościowych (niech ofiary mi wybaczą) i jakościowych (proszę o wybaczenie raz jeszcze i proszę serio) nie ma większych zbrodniarzy od nas: białych mających związek, czy to z chrześcijańskim „dziedzictwem”, czy spuścizną oświecenia. Mordowaliśmy Złych w imię Boga w Trójcy Jedynego (wyrzekając się Go) albo rozumu (dowodząc jego braku). Mordowaliśmy Germanów, Słowian, Bałtów… kiedy już nie było tu Innych (poza Żydami, których mordowaliśmy od czasu do czasu, aż nadszedł dzień, kiedy w końcu wymordowaliśmy prawie wszystkich), mordowaliśmy Arabów i chrześcijan obrządku wschodniego, następnie mieszkańców obydwu Ameryk, Azji, Afryki, Australii (tamci też mordowali, ale te proporcje Panowie i Panie, te proporcje…). No i mordowaliśmy siebie nawzajem: w nieskończonej ilości wojen religijnych, plemiennych, honorowych, rodowych, domowych, stanowych, często nawet wojen bez żadnego niechby błahego powodu wybuchających…Mordowaliśmy też czarownice i czarowników: dziesiątkami tysięcy. My mordercy setek milionów ludzkich istnień. My twórcy nacjonalizmu. My twórcy nazizmu. My twórcy komunizmu. My pierwsi rewolucjoniści. My sprawcy wojny światowej jednej. My sprawcy wojny światowej drugiej. My i nasza nauka, z której jesteśmy dumni; z ampicyliny i bomby atomowej, z nawozów sztucznych i zatrutego powietrza, ziemi, wody. My Europejczycy. Kiedy udajemy teatralnie przesadnie „wstrząśniętych”, „oburzonych”, „zjednoczonych wokół naszych wartości”, to tym z nas, którzy się wyłamali z czasu teraźniejszego i wciąż pamiętają, co nieco z historii, chce się rzygać.

Islam to Koran, Koran to dżihad, dżihad to fanatycy islamscy, czyli terroryści… Bez owijania w bawełnę: to dziś jest papka jedynie słuszna-mainstreamowa; od tej papki są eksperci z tytułami naukowymi, całe instytuty, służby specjalne, ministrowie. I tak powoli, acz nieuchronnie papką nażerają się całe społeczeństwa, puchną od niej, chorują i paskudnieją. Papka skutkuje zwiększonymi do obrzydliwych rozmiarów wydatkami na armie białych mężczyzn, gotowych bronić wartości (choć nasi biali mężczyźni jadą na Bliski Wschód raczej zarabiać na nową furę i remont łazienki; może to i zdrowsze, takie bycie najemnikiem pod flaga biało-czerwoną; człowiek zabije kogo trzeba, zarobi i wróci; zamiast się bawić w przymuszanie do demokracji, praw człowieka i innych europejskich wynalazków).

Przypominam więc: tych z pokolenia 68’, co ochoczo machali czerwoną książeczką jednego z kilku największych zbrodniarzy w historii. Ilu z nich szczerze podziwiało „chłopców i dziewczęta” vel „towarzyszy i towarzyszki” z Frakcji Czerwonej Armii? Marksizm był przecież religią znacznej części europejskich elit przez półtora wieku, Marks, Engels, Lenin, Trocki jej prorokami. Czerwony dżihad. Prosty podział: my rewolucjoniści i oni: burżuazja, mieszczanie, kapitaliści… Dla nich bomba, dla nas raj: tu na ziemi, bo innego nie ma. Młodość i jej kult. „Idealiści” z RAF. Che na koszulce. I poniewczasie Czarna księga komunizmu, której prawie nikt nie przeczytał; taka wersja Szatańskich wersetów, dla powtórzę: dużej części europejskiej lewicy.

Terroryści… Czyli lewacy więc albo muzułmanie (ostatnio nawet Hitler zyskał w Polsce miano lewaka, bo w nazwie jego partii był przymiotnik „socjalistyczna”; ave polska edukacja, ave polskie media, którym powierzono misję… impossible jak się okazuje).

Zapytam: kiedy to Irlandzka Armia Republikańska zawiesiła zapalniki do bomb, na osikowym kołku wbitym w głupie serce narodowej dumy; w imię tak znienawidzonego przez macho i wredne „patriotyczne” suki porozumienia vel kompromisu; mimo wszystko i jednak w imię pokoju (przypominam: pacyfizm to wynalazek pedałów i liberałów, vide: Main Kampf i nasze swojskie, przepraszam: narodowe, Prosto z mostu)? No kiedy to było Panowie i Panie, katolicy i katoliczki? Sto lat temu? Chyba jednak nie… jeden klik i rzut oka w Wikipedię proszę… Nie tak dawno, może kilkanaście lat wolności od katolickich bomb, od których ginęli protestanci (kobiety i dzieci też) i brytyjskich (ave Imperium) kul, od których ginęli katolicy. I nie mówcie mi, że E, TAm, E, TAm, bo w Irlandii chodziło o zjednoczony kraj, a nie odwet na cywilizacji. Co z tego? W kraju Basków chodziło i chodzi o Kraj Basków dla Basków i znowu ginęły kobiety i dzieci. Zawsze o coś chodzi; czasem cel jest większy jak w mordach RAF, czasem mniejszy jak w zbrodniach ETA i IRA. Ja o tym, że terroryzmu też się mogli muzułmanie nauczyć od nas E u r o p e j c z y k ó w (gwoli sprawiedliwości: akty terroru mają na swoim koncie Żydzi-nieliczne, towarzyszące rodzącemu się państwu Izrael, ale jednak; Mandela-nieliczne, z rodzącą się u mnie pokusą do usprawiedliwienia, bo apartheid był potwornością, ale jednak; Hindusi; czarni w Afryce…). Terroryzm jest stary jak świat; nie jak świat islamu; jak świat. I na pewno nie obcy nam Europejczykom, kurwa jego mać.

Dywan… Mamy w domu dywan z Persji; pardon: z Iranu. Bardzo go lubimy; jest piękny. Płytki. W łazience mamy płytki z Maroka; bardzo je lubimy; są piękne. Kebab, lubię kebab; z frytkami i amerykańską colą. Lubię przyprawy Wschodu-ich smak i zapach. No i figi, które nie wiem dlaczego kojarzą mi się z Ali-babą (Boże on był metroseksualny) i czterdziestoma rozbójnikami (Boże, oni też byli terrorystami, tylko ja to przeoczyłem dziecięciem będąc…). Lubię patrzeć jak muzułmanie się modlą, bo jest w tym-takie mam wrażenie, więcej skupienia i oddania Bogu, niż w moich/naszych zdrowaśkach (choć, za co z góry przepraszam, pojawia się w mojej obrazoburczej łepetynie za każdym razem myśl, takie durne natrętne pytanie, no czy każdy z modlących się, zadbał o higienę stóp). Lubię wołanie muezina, choć wolę nasze dzwony (byle nie w wersji elektro-jeszcze jeden kicz, który szerzy się w Kościele Katolickim jak nieuleczalna zaraza po Soborze). Oglądałem też kilka filmów z Iranu; bardzo dobre kino. O i czytałem jedną książkę Pamuka. To była naprawdę niezła książka i Nobel mu się należał.

W ogóle to lubię, jak obok mnie żyją kulturalni ludzie, którzy się czymś interesują, mają jakieś przekonania, potrafią o nich z pasją mówić. Pasja mnie cieszy. Fanatyzm-brzydzi. Chociaż jestem katolikiem, to życzyłbym więc sobie żyć po sąsiedzku np. z Żydem i muzułmaninem też-czemu nie; byle wszyscy byli „pokojowo nastawieni”, no i jednak odrobinę zakochani w polskiej kulturze (co nie wyklucza przecież do cholery miłości do „swojej” kultury, tradycji, religii). Obok mnie żyją sami Polacy, od święta katolicy i to jest nudne; na dodatek większość moich rodaków ma z kulturą tyle wspólnego, ile mają ze sztuką, sklepy ze skrótem art. w nazwie.

Kupiłem sobie niedawno Koran; jak to dzisiaj mówią: szału nie ma; może tłumaczenie jest kulawe i nie oddaje podobno pięknej melodii wersów każdej z sur; kilka fragmentów jest jednak świetnych-taki duchowy czad; podoba mi się też idea, że Koran był od zawsze; muzułmanie chcą, żeby Koran był Księgą Wszystkich Ksiąg (Bruno Schulz też marzył o Takiej, a ja bardzo lubię Bruno Schulza) i to też jest bardzo piękne w islamie. Wolę jednak opowieść o Jezusie z Nazaretu; zdecydowanie i do grobowej deski. Wolę też liberalną demokrację od szariatu; zdecydowanie wolę (jeszcze bardziej cieszyłaby mnie republika z silną elitą i królem plus demokracją powszechną na poziomie gminy; czyli jak w I-szej Rzeczypospolitej tylko lepiej, bo bez stanowego egoizmu); inaczej: szariat tu nie przejdzie-nigdy, no way i to jest przecież oczywiste; dlatego ostatnią książkę Houellebecqa uważam za bzdet (ani to śmieszne, ani straszne).

Cóż, na żadną wojenkę cywilizacji mnie nie namówicie. Determinizm Darwina przełożony na relacje międzyludzkie mnie brzydzi, determinizm Marksa jeszcze bardziej więc i Huntingtona też. Mamy nad światem islamu taką przewagę technologiczną, że możemy go zmiażdżyć. Ale nie ma ani takiej potrzeby, ani takiego prawa, które pozwalałyby nam mordować miliony muzułmanów. Pokój niech będzie z nami i z nimi, pomiędzy nimi a nami. Rozwiązania problemów się znajdą. Zacznijmy od tego, że przestaniemy żyć chwilą, zanim kompletnie zgłupniemy. Spójrzmy za siebie, na siebie i przed siebie. A kto chce mnie namawiać na wojnę cywilizacji, temu mówię: weź mnie człowieku Naprawdę Zły w dupę pocałuj i palnij się w pusty łeb kretynie. Salam alejkum!