Zmiana, o której mówił poprzednik Trumpa właśnie nadeszła (pewno nie o to chodziło Obamie, ale tak bywa z proroctwami, że się wymykają spod kontroli… dość łatwo). W Mieście Łodzi jesteśmy gotowi na Trumpa od dawna. Porozmawiajmy więc o trumpiźmie; jest prawdopodobne, że tutaj już niedługo idea ciałem się stanie… Let’s trump.
Głupio.
Zawsze się człowiek głupio czuje (o ile ma odrobinę dystansu), jak go mąż zdradzi (albo żona); m. in. dlatego, że z tzw. perspektywy, widać ocean nie tylko symptomów zdrady („coś” jest nie tak), ale dowodów oczywistych „obecności” tej drugiej (tego drugiego). Niestety w czasie rzeczywistym, wspomniany bezmiar „znaków”, jakoś uchodzi uwadze. Tysiące „zdradzonych” (przez rzeczywistość) socjologów, społecznych psychologów, politologów i innych ekspertów (ups jakie to antyestablishmentowe), dało sobie właśnie na przeczekanie; znane są przecież zalety uników i przewagi tchórzostwa nad uderzeniem w piersi. z punktu widzenia ewolucji, czyli determinanty pt.: przetrwaj, postawa to zrozumiała i oczywista… Oni niech myślą, jak tu wytłumaczyć swoim młodym studentkom, które chętnie łapaliby za… ale się powstrzymują (ledwo), bo ich pensja całkiem poczciwa, jednak mniejsza od kilku miliardów tego „mizogina, idioty, rasisto-faszysty, aroganta, ignoranta…”, ogranicza pole manewru; poza tym atmosfera uniwersytetu, korytarza siedziby gazety wielkiej, pełne jedynie słusznych interpretacji, wzruszeń i narracji nie pozwala na używanie takiego języka (okropne!), werbalizację własnych pragnień i tym podobne (a wszystko to w imię wolności rzecz jasna); szczerze: wśród całej masy debilnych prób dyskredytowania Trumpa, to łapanie za… wydało mi się najdebilniejsze; kiedy mój mąż mówi, że by mnie złapał za…to jest bardzo fajne (a jeszcze fajniejsze, kiedy mnie łapie); generalnie dość zrozumiałe jest, że facet chce łapać za… kobietę atrakcyjną (opisane w literaturze od czasu Iliady n-razy); niedobrze kiedy się kobiecie obcej (nie partnerce) mówi o łapaniu za… więcej niż jej jedno „nie”, a jeszcze gorzej (kryminał), gdy się chciejstwo próbuje realizować… Wracając do chwilowej nieobecności „talking heads”; oni niech myślą, jak wcisnąć nam kit, że „tego nie dało się przewidzieć”, a my korzystajmy z chwili ciszy i pogadajmy, jak się przygotować na przyjście lodzertrumpa.
Widok z dołu, widok z kopca
Patrzymy z moim Michałem, który oddał mi miejsce na blogu, bo sam nie może tego tekstu napisać, na Miasto z dołu. Jesteśmy na dole i dół określa naszą świadomość, parafrazując czerwonego klasyka. Dół jest głęboki i pod nami widać setki tysięcy innych mieszkańców Miasta; niemniej jednak dół to dół i widać stąd inaczej niż z kopca (ewentualnie wzniesienia, bo gór w Łodzi nie ma i trudno póki co, imaginować sobie ich wypiętrzenie). Dochodzi do nas jednak narracja z góry (za pośrednictwem dwóch programów lokalnych i jednej gazety). Przykładowo: ostatnio dotarł do nas przekaz, że już półmetek drugiej kadencji pełnej sukcesów i że mamy szczęście, bo włodarzyni Miasta kuszona wiceprzewodniczeniem partii zielonych wyspiarzy, wspaniałomyślnie to nam poświęci swój czas, energię i talent, zostając (to przesądzone) włodarzynią po raz trzeci, po to, żeby żyło nam się jeszcze lepiej w naszym głębokim dole (żeby mogła wyrosnąć „inwestycja” najpierw trzeba wykopać dół). Dziennikarz lokalnego dodatku największej gazety, którą z Michałem czytamy od 27 lat, nie chcąc być gołosłownym wdupowłazem, wymienił sukcesy włodarzyni, wśród nich m.in. „rower miejski”. Posłużę się tym przykładem, żeby udowodnić tezę brzmiącą: Trump w Łodzi już wygrał, chociaż nasze lokalne autorytety jeszcze o tym nie wiedzą. Z kopca widać więc sukces „roweru miejskiego”. Z dołu widać co innego (sam pomysł roweru bardzo fajny i chciałoby się, żeby głos idący od wzniesienia, głosem był prawdy, a nie głupiej propagandy). Na dole nie ma tylu pięknych słów, chmur idei, metafor i wypasionych pensji radnych skorumpowanych stołkami w radach nadzorczych; na dole są ludzie (ups… ale populizmem jadę). Jest firma, która serwisuje rowery miejskie i zatrudnia mieszkańców Łodzi. Ta konkretna firma dostała od właściciela roweru kasę na ich serwisowanie, naprawy etc. Jest to kasa limitowana, w odróżnieniu od kasy miejskiej, gdzie do każdej „inwestycji” można w razie potrzeby (to jest źle wyliczonych kosztów i skali grabieży) dołożyć, ile trzeba (i da się pożyczyć w bankach). Z uwagi na to, że łodzianie, o których nie wolno mówić żule, nawet jak się jest gwiazdą rodzimego kina, ukradli już 100 tych rowerów (nie wiadomo, gdzie te rowery są), czyli 10%, a bardzo wiele zniszczyli, bądź właśnie niszczą, firma serwisująca zarabia niewiele-prawie nic. Ostatnio jej właściciele-znajomi moich znajomych- przeprowadzili remanent i im wyszło na dodatek, że prawie wszyscy zatrudnieni przez nich kierowcy dymają firmę, jak się patrzy, kradnąc połowę tankowanego do firmowych aut paliwa. W ten sposób kierowcy rekompensowali sobie różnicę, między sukcesem ogłoszonym przez urzędników włodarzyni, a rzeczywistym stanem swoich finansów, które siła rzeczy uszczupla dyktowana miejscową polit poprawnością, zgoda na żula w Mieście (o czym mój mąż pisał kilka lat temu w tekście Żul City, po którym ukrzyżowan w sieci będąc, odpuścił sobie pisanie o Mieście i „wstąpił w szeregi” wierząc, że jak Harry B. i inne batmany będzie bronił Gotham City przed nim samym-wybacz sarkazm Michałku, ale irytuje mnie Twoja pensja). Rower miejski był przez jakiś czas pod czujnym okiem dzielnych łódzkich policjantów; kiedy jednak Michał kilka miesięcy temu powiedział mi o interpretacji prokuratur dotyczących „używania” roweru przez żuli, którzy za jego wypożyczenie nie zapłacili (bardzo dobrej interpretacji: przejażdżka rowerem, którego poprzedni użytkownik nie zapiął w stacji, nie jest oczywiście przestępstwem-kradzieżą, czyli zaborem w celu przywłaszczenia, a „jedynie” wykroczenie-artykułu z Kodeksu Wykroczeń nie pamiętam), kiedy więc Michał przyniósł do domu to info, wiedziałam, jak się rzeczy potoczą. Policja skupiona mocno na wybiórczo traktowanych „wynikach”, łasa była łapać złodziei rowerów. Wskaźnik podskoczył pod chmurne tego Miasta niebo: wykrycie i odzysk mienia, że ho, ho, narobić się nie trzeba było specjalnie; wystarczyło legitymować żula jadącego na rowerze miejskim po dopalacze; prawdopodobieństwo, że nie zapłacił on za jego wypożyczenie graniczyło z pewnością. Od kiedy jednak, nieopłacona przejażdżka rowerem nie jest (i słusznie-powtórzę jako prawa magister) już kradzieżą, łatwo było przewidzieć ciąg dalszy. Kto by się przejmował wykroczeniem. Nie pytałam Michała (to jak funkcjonuje jego instytucja objęte jest ochroną pt. tajemnica służbowa, czyli milcz, bo cię wypier… z roboty), ale założę się, że akurat to wykroczenie nie jest jak to mówią w policji: w „kategorii” (za które rozliczana jest jednostka). Rower miejski prawdopodobnie trafi więc szlag. Dlaczego? Bo widok z kopca nijak się ma do rzeczywistości dołu. Żeby rower był sukcesem trzeba by: odkłamać narrację o łodzianach (oksymoron jakiś to jest, bo każda narracja jest z definicji zakłamana), którzy „ulegli wykluczeniu” i przestać się z nimi cackać- to raz; zacząć zarządzać Miastem dbając o współpracę instytucji i znając je (o czym jakiś tydzień temu mówił Ludwik Dorn w Świątecznej GW)-dwa. Na zajęciach logiki uczono mnie wszak , iż wychodząc od błędnych przesłanek dojść do błędnych wniosków musimy…
Małe kłamstwa, wielkie kłamstwa, narracje.
Można opowiedzieć Miasto Łódź z perspektywy miejskich przedsięwzięć, które debilnie nazywane są inwestycjami (jeżeli trasa WZ była inwestycją: to proszę o podanie stopy zwrotu z tejże). Rzeczywiście są miejsca w Łodzi, które nie tylko już nie brzydną (bardziej się nie dało), ale wręcz błyszczą. Można się wreszcie napić dobrej kawy np. w knajpkach Off Piotrkowskiej, do których wchodzi się po klepisku (nie czepiam się-chcę jedynie zauważyć, że to klepisko jest realne, tak samo jak pan, który wczoraj w samo południe, leżał był centralnie na glebie, blokując wjazd na parking OFF Piotrkowskiej; panu rzecz jasna udzieliliśmy z Michałem pomocy przedmedycznej w postaci lekkiego naruszenia jego nietykalności cielesnej-okoliczności wyłączają ściganie-poprzez policzka poklepanie i zadanie pytania celem potwierdzenia, że nie mamy do czynienia z zawałem, udarem, happeningiem, a jedynie upojeniem alkoholowym, czyli w języku obowiązującym na dole, napierdoleniem się konkretnym). Jest nowy dworzec i są wyremontowane kamienice (chociaż nie we wszystkich widać łodzian chcących je utrzymać w stanie jak po remoncie, a nie doprowadzić do ruiny, jak się to działo przez ostatnie kilkadziesiąt lat). Sporo murali jest-przepięknych. Jest np. Cetrum Dialogu Czterech kultur, które z Michałem odwiedzamy często, zauważając mimo chodem, że niewielu łodzian chce dialogować… Wreszcie: pojawili się (ciekawe skąd-nie czytałam w jedynej gazecie, jaki jest profil tych straceńców) mieszkańcy, którzy chcą się związać z Miastem i kupują nieruchomości na rynku pierwotnym, czyli nowe, zamiast mieszkań w wielkiej, brzydkiej jak kurwa mać płycie z prl-u (te nowe bloki też nie grzeszą pięknem, ale jednak). To są rzeczy, które widać nawet z dołu (przez peryskop). Niemniej… Na dole to jest 2500 PLN pensji, czyli szału nie ma i raczej marzeń nie da się realizować, a i na kawę z tartą w fajnej knajpce rzadko starcza, że o kupieniu ciucha, co nie jest z sieciówkki tylko łodzkiego talentu efektem będącego nie wspomnę (naprawdę super są te ciuchy warto nie kupić dwóch haemów, żeby mieć jedna kieckę wymyśloną i uszytą tutaj w Łodzi w ilości sztuk kilku). Na dole, jak człowiek sobie złamie rękę to jedzie na SOR na Sienkiewicza, a tam kilku żuli jest przed nim i trzeba im zrobić tomografię, prześwietlenia itd. a później zawieźć na Kilińskiego, gdzie „za nasze” miejskie pieniądze trzeźwieć będę, po to, żeby po wytrzeźwieniu wyjść mogli napić się znów, uwalić na glebie, ściągnąć w to miejsce strażników miejskich (na pewno nie Miasta) i tak w koło Macieju (klient wymaga Miasto płaci)… czeka więc człowiek na tym SOR-ze i się wkurwia, bo dlaczego nie dwóch lekarzy nie dyżuruje, żeby jeden żuli obsłużył (też ludzie, choć grosza podatku nie płacą), a drugi resztę mieszkańców, którzy wbrew i mimo wszystko, nie wyjechali z Miasta czterech narodów minus trzy, bo tamtych już nie ma i niewielu tęskni, na tym braku tęsknoty po Innym budując tożsamości swojską, trumpową bardzo… Na dole, jak człowiek się wysili i kupi mieszkanie w nowym budynku (300 000 PLN, o które nie prosi Miasta, rządu i innej cholernej UE), to urzędnik włodarzyni wyda zgodę na sortownię śmieci, w tym toksycznych w bezpośrednim sąsiedztwie (również żydowskiego cmentarza i stacji Radegast-wycieczki z Izraela wywiozą stąd wspomnienia dwa: polska ziemia grobem ojców i dziadków naszych oraz śmierdzi tam strasznie). Sortownia ma być w miejscu, gdzie kiedyś coś produkowano, ale co tak jak wszystko w naszym Mieście zaliczyło knock down (co oni w Stanach wiedzą o bezrobociu… parafrazując wyklętego w Łodzi, a wspomnianego wyżej Bogusława L.). Z góry im przecież nie będzie śmierdziało, a co do wydanych przez lodzermenscha pieniędzy, to się w nie tutaj nie wierzy: obowiązuje narracja, że pieniądze biorą się z miejskich „inwestycji” (za Gierka też tak było, więc jest potwierdzenie w historii, że już raz się z takiego źródła pieniądze brały…). Na dole to widać, że Rada Osiedla jest fikcją, bo władze ma ten, kto ma pieniądze, a pieniądze ma Piotrkowska 104 i ona wie, na co je wydać; żeby zatkać gęby krzykaczom na dole, wymyślono tzw. budżet partycypacyjny, czyli wyrób czekoladopodobny; niech się tłuszcza cieszy, że może przegłosować budowę ścieżki rowerowej u siebie na osiedlu, zabierając możliwość budowy ścieżki rowerowej na innym osiedlu, gdzie prawdopodobnie mieszkańcy nie chcą partycypować i nie spięli dupy, żeby swoje z Piotrkowskiej 104 wyrwać. Na dole widać biednych ludzi, ubranych biednie, ledwo wiążących koniec z końcem, których nie cieszą targi fashion, opłacone z miejskiej kasy i opisane pięknie w jedynej gazecie (zapewne ci biednie ubrani ludzie, których w Łodzi jest ogromna większość, nie cieszą się na złość; przecież każdy powinien się cieszyć, kiedy władza płaci prezesowi targów kilkanaście tysi miesięcznie, wydaje miliony na trzy dni igrzysk dla tzw. elity i mówi w telewizji, że na pewno coś z tego wyniknie dobrego dla reszty mieszkańców Miasta). A propos elity: wiadomo, że nie byłoby Trumpa, gdyby nie rozliczne tabu. U nas prezydentem Miasta jest kobieta, którą wskazała partyja. Włodarzyni przeniosła się z brzydkiego bloku na Kozinach do pałacu, wybudowanego przez fabrykantów, w czasie, kiedy Łódź miała sens niezaprzeczalny. Nie wiemy, czy włodarzyni, zanim nią została, zarobiła jakiekolwiek pieniądze większe niż te pozwalające na opłacenie czynszu w brzydkim bloku i jedzenie kupowane w markecie. Nie wiemy, czy Włodarzyni czytała Szekspira, Bułhakowa i Lema, czy też ograniczyła się do Harlequinów. Nie wiemy, czy zna różnicę między Friedmanem a Keynesem… partia namaściła, jedyna gazeta wsparła i nikt nie śmie pytać… Trump zarobił cztery miliardy zielonych i szydery była kupa (oczywiście uzasadnionej, niezaprzeczalnie, każdy by zarobił, gdyby chciał, tylko nie chce, bo jest ponad to). Nasza włodarzyni wydaje miliardy i dlatego nie wolno jej pytać, czy w ogóle wie co robi i na jakiej przesłance opiera swoją narrację o „inwestycjach”, które podniosą Łódź z kolan. Ludzie na dole mają wyostrzony zmysł, rodzaj radaru przechwytującego wszystkie odpryski gównianej hipokryzji (użyłam słowa gówniana… o Wielki Manitou co ja mówię/piszę, jakie chamstwo normalnie prymitywizm i nieznajomość win najlepszych francuskich…). Wystarczy, że ktoś do ludzi na dole przemówi i zacznie mówić „ukrytą prawdę”…
Trumpie, gdzie jesteś
Wiadomo, że wszyscy „niepokorni” (ależ to rajcujące być niepokornym, niezależnym nieudacznikiem polskim) szczerzą kły i radochę mają, że Trump w Łodzi wygra i będą mogli wyje… wszystkich wdupowłazów włodarzyni, napuścić na nich CBA i inne cebeesie, niech się zesrają ze strachu (ten Trump to jest gościu, że normalnie z ust naszych wyjmuje zdania, które odbiegają może od treści katechizmu, ale zgódźmy się, nieznacznie; zajmiemy ich miejsce, na pohybel lewakom i wdupowłazom włodarzyni; sobie damy posadki w spółeczkach miejskich po osiem tysi za sztukę, wystarczy się podpisać na liście płac, złota robota). Na Trumpa głosowali nie tylko sfrustrowani brakiem pracy w fabrykach, którym ciężko codziennie dojeżdżać przez Pacyfik i inne oceany do pracy przy taśmie; na Trumpa głosowali też ludzie zamożni, którzy w Stanach najczęściej zarobili pieniądze, bo mieli talent, bądź go odziedziczyli, spryt, determinacje itd. W Łodzi na Trumpa zagłosują ludzie z dołu, którym do dzisiaj nikt nie śmiał powiedzieć, że łódzkie fabryki produkowały szajs (w odróżnieniu od fabryk amerykańskich) i dlatego upadły i zastępy niepokornych czekających na wspomniane miejskie frukta. O ile w przypadku Trumpa oryginalnego, nie wiadomo jak będzie, o tyle po zwycięstwie Trumpa łódzkiego (marnej podróbki) wiadomo, że będzie gorzej. Łódzki Trump na pewno nie powie łódzkim kibolom, ze chu… jest niszczyć stadion, który kibolom zafundowało Miasto za ciężkie miliony i że jak nie przestaną, to im policja spuści taki wpier…że się zesr… Łódzki Trump nie powie łodzianom, że trzeba kochać swoje Miasto, nie kraść, nie śmiecić, ciężko pracować i myśleć, jak ogarnąć ten niemający globalnego odpowiednika burdel, który zafundowali nam (mieszkańcom) naziści i komuniści. Ja wiem, że ekscytujący się niepoprawnością polityczną, dwaj na krzyż łódzcy konserwatyści, w tym wicewłodarz Ireneusz Jabłoński podekscytowali się upadkiem lewicowo liberalnego Babilonu. Ale wicewłodarz na łódzkiego Trumpa się nie nadaje: za grzeczny, zbyt dystyngowany i brzydzi go schlebianie łódzkiej tłuszczy (troche bredzi jak naziole o muslimskim zagrożeniu, ale to za mało)… Łódzki Trump przyjdzie z totalnego niebytu. On tam jest, czai się jeszcze w strefie cienia, czeka aż partyje łódzkie przyjdą do niego i poproszą, by kandydował. On tu na pewno gdzieś jest, zapewniam was. Ma na imię Edek i przewidział go pół wieku temu Mrożek. Na pewno nie zarobił miliardów (może miliony, dysypując gówna do cementu, od którego walą się teraz całkiem nowe bloki), ale wie, jak je ukraść. One jak władza, leżą na łódzkiej ulicy.
Zapytacie: co robić by tak złowrogiej wróżbie nie dać spełnić się… Odpowiem: spójrzcie do cholery w lustereczka, przestańcie kurwa kłamać i zacznijcie myśleć (establishmencie łódzki pożal się Boże)!