Mąż wciąż i takaż żona

Jakiż to mąż, co na plakacie dopisuje „wciąż”,
czyli mąż bardzo warunkowy?
I jaka żona,
mocna strapiona
o ten niesmacznie dożywotni
kontrakt?

Może by się im przydał antrakt?
Lecz jaka szansa na to, że
znów zejdą się i nie zabłądzą
w nieswoich garderobach?
A może jednak sztukę tą/tę
do końca trzeba zagrać,
nawet w tych samych
co tu kryć,
nie najciekawszych scenografiach?

Cholera wie, jak mówić nie,
kiedy inaczej stoi w tekście.
I nie pomoże, że niby się chce,
bo jest tak również w didaskaliach.

Nawet reżyser trzyma się,
tego, co autor mu podrzucił.
I syczy, kiedy mu mąż,
fałszywie nutkę swoją nuci.
I wścieka się, i wrzaskiem strasznym się zanosi,
kiedy mu żona
swym seksapilem udręczona
już kona,
kolejność myląc scen,
bo właśnie grać powinna grzech.

Ale jej granie nie wystarcza
i nawet w przerwie za kulisami, z palcami zsynchronizowana
bardzo namiętna symulacja
(namiastką wszak jest masturbacja).

On umęczony jest więc od żony,
ona od męża udręczona,
a jednak pcha ich jakaś moc
do scen ostatnich
i do kurtyny opadnięcia.

Nie mam pojęcia,
co to jest i na widowni czemu też
da słyszeć się, nawet podziwu cichy wzdech.
Może w tym jest,
jakiś sens,
który odgadną tylko oni,
gdy ich ze sceny
śmierć pogoni?

A może nie,
kto go tam wie i jacy diabli go nadali,
dlaczego oni tak chcąc nie chcąc,
nawet przy pustej grają sali…