O związkach przyczynowo-skutkowych

O związkach przyczynowo-skutkowych (między innymi)

Z tego, co było, nie wiadomo, co jest. Z tego co jest, nie wiadomym jest, co będzie. Pewność nie istnieje. Liczy się prawdopodobieństwo, którego niepodobna policzyć. Intuicja nam podpowiada, że decyduje nasz wysiłek oraz tzw. splot okoliczności. Wiemy jednak, że nawet wysiłek tysięcy może być daremny i że jednostka mająca w garści System potrafi dokonywać potworności o skali „niewyobrażalnej”; bywa jednak i tak, że niesprzyjające na pozór okoliczności ni z tego, ni z owego, pomagają zwyciężyć, a mający, wydawałoby się, wszelkie atutu w ręku, kończą na śmietniku. Jak by tej niepewności było mało, do wszystkiego miesza się Pan Wielki Przypadek. Tako rzecze Kapryśna Pani: Historia…

Przykład pierwszy. Ludwik XVI był sympatycznym człowiekiem. Lubił stolarkę. Kochał rodzinę. Gospodarka miała się dobrze, czego nie można powiedzieć o budżecie państwa. Ludwik próbował za pośrednictwem swoich ministrów budżet ratować-nieskutecznie, ale trudno odmówić królowi chęci. Oświecenie kwitło: w kawiarniach, lożach, prasie. Krytyków władzy absolutnej nie prześladowano. Bastylia była pusta (w każdym razie nie było w niej więźniów politycznych). Nikt z postulujących zmiany, nie mówił i nie pisał językiem nienawiści, nie uprawiał sofistyki, którą przejęli od jakobinów bolszewicy wiele lat później („nie można być monarchą i pozostawać bez winy”, „Ludwik musi umrzeć, żeby Republika mogła przetrwać”-to z uzasadnienia wyroku śmierci). Absolutystyczna Francja wsparła pierwszą na świecie demokrację i pierwszą na świecie konstytucję (na złość „odwiecznemu” wrogowi, czyli Anglii, ale jednak). Wszystko mogło potoczyć się inaczej-bez ofiar, które zapowiadał rewolucyjny bełkot, dowolnie interpretujący słowa wydające się nieść samo dobro: wolność, równość, braterstwo. Wolność dla tych, którzy służą idei. Równość dla oddanych sprawie. Braterstwo między nami rewolucjonistami (do czasu, do czasu…). Bez śniącej się całej reszcie gilotyny. Bez rzezi setek tysięcy, wśród których nie brakowało zwolenników dobrej zmiany. Zdarzenia potoczyły się jednak tak, a nie inaczej…

Przykład drugi. Rosja nie była rajem; nie była też piekłem (na Ziemi, my mieszkamy na Ziemi…). Podjęto pierwsze reformy. Chłop wreszcie był wolny. Burżuazja rosła w siłę. Sporo było inwestycji z zewnątrz: najwięcej z republikańskiej Francji. Sojusz zawarto z narodami najbardziej „postępowymi”, odrzucając tradycyjne porozumienie z państwami mającymi w godle czarnego orła. Chyba wszyscy wiedzieli, że Rosja musi się zmienić. Prawdopodobnie wiedział to nawet car-człowiek nienajgorszy, kochający rodzinę, który ostatecznie oddał koronę „wszechwładców” bez radości, ale i bez histerii. Największym poparciem wśród elit cieszyli się liberałowie, a wśród mas: wolnościowcy, żądający likwidacji władzy i państwa, podziału ziemi i pokoju (te dwa postulaty były, jak najbardziej realne, możliwe do spełnienia; co za problem obdzielić chłopów ziemią, jak się ma taki „areał”; co za problem wyjść z wojny, kiedy o jej rozstrzygnięciu, korzystnym dla Rosji, właśnie zadecydowali Jankesi). Wygrali ostatecznie ci, których na początku nie popierał nikt: kłamcy używający języka, w którym dowolnie można było zdefiniować każde słowo; zbrodniarze, którzy nie zawahali się mordować bogatych i nędzarzy, „czerwonych”, „czarnych”, „białych”, księży i rabinów… nadający sobie monopol na rewolucyjność, prawdę, sprawiedliwość, moralność… Twórcy Imperium, które przetrwało kilkadziesiąt lat i zaraziło złem prastarą cywilizację chińską i tyle innych krajów Azji, Afryki, Ameryki Południowej; Czerwone Imperium Zła, które podporządkowało sobie pół Europy (tej od zawsze gorszej, słabszej, z wielu punktów widzenia: niepotrzebnej). Ponad sto milionów ofiar. Bolszewicy wygrali, choć niewiele wskazywało na to, że są skazani na sukces. Wszystko mogło się potoczyć inaczej, ale się nie potoczyło…

Przykład trzeci: mieszkali wśród katolików od setek lat. W państwie, które nie budowało swojego bytu w oparciu o monopol na Prawdę. Stosy i pogromy? Rzadko. Za to, niemalże od początku prawo do autonomii, sądownictwa… świętego spokoju; wreszcie: zapis w drugiej na świecie konstytucji, będący kropką nad „i”-przyznający, że ich obecność jest nie tylko tolerowana, ale pożądana, rodząca nadzieję na to, że jeszcze ktoś poza szlachetnie urodzonymi, wesprze upadającą Republikę i jej ideały. Wystarczyło kilkadziesiąt lat, by odwrócić tendencję (zacząć uczyć większość języka pogardy i nienawiści). Jednak: nawet nienawidzący otwarcie: organizatorzy getta ławkowego, czy bojkotu sklepików, nie żądali „ostatecznego rozwiązania”; nie w tym kraju, w którym oni we względnym spokoju żyli od setek lat. Kościół był wprawdzie zarażony bełkotem o konieczności budowania wspólnoty etnicznej, ale przecież nie przestał być powszechny; był wciąż instytucją, która wszędzie od dwóch tysięcy lat, miała przede wszystkim chronić opowieść o biedaku z miasta Nazaret, głoszącym konieczność całkowitego wyrzeczenia się odwetu i nienawiści. Elity, w każdym razie te, które miały władzę, były w przeważającej mierze post romantyczne, a nie na narodową modłę, nowoczesne. Teoretycznie więc, Żydzi mogli liczyć w godzinie próby na swoich katolickich polskich sąsiadów. Niektórzy się nie zawiedli. Los większości splótł się z obojętnością Polaków katolików. Byli i tacy, których dopadła uwolniona z ciemnej otchłani, za cichym przyzwoleniem miejscowego proboszcza, bestia, co jest w każdym z nas. Chciałoby się wierzyć, że wszystko mogło się potoczyć, choć odrobinę inaczej…

Tu i teraz właśnie jesteśmy.

Większość parlamentarna posługuje się straszną bronią sofistów: językiem, dzięki któremu wszystko ulega przepoczwarzeniu, deformacji jak w gabinecie krzywych luster. Słowa tracą więc swoje znaczenie. Komunistą i złodziejem jest ten, o kim Wódz, a za nim Partia, zdecydują, że jest komunistą i złodziejem. Prawo jest potrzebne o tyle, o ile służy Narodowi, bądź Obywatelowi (w wersji cichego sojusznika Wodza i Partii); przy czym, co jest interesem Narodu zdefiniuje Wódz i Partia. Jeżeli ma się Taki Cel, można zrobić wszystko; ba: nawet trzeba; przecież Wodza rozliczać będą Bóg i Historia, a to nie przelewki, takie rozliczenie. Logika zdarzeń jest więc taka, że jakiekolwiek reguły gry, będą obowiązywały tylko do momentu, w którym Wódz i Partia będą wygrywać. Media, czyli tuby propagandowe Wodza i Partii, zyskają wolność odkąd tubami propagandowymi się staną. Tak bowiem przez Wodza jest zdefiniowana wolność. Należy Naród uwolnić od Trybunału, który łże o swojej niezawisłości i niezależności, bo przecież każdy i wszystko od czegoś jest zależne, a najlepiej: od Wodza i Partii. Jeżeli więc okoliczności zewnętrze zmuszą np. bank centralny do podniesienia stóp procentowych, to w imię Dobra Narodu, który to naród, co oczywiste, chce zawsze i w każdych okolicznościach płacić niższe odsetki, zlikwiduje się niezależność banku centralnego, a banki komercyjne unarodowi; właściwie to nie będzie likwidacja niezależności, tylko wręcz przeciwnie: uwolnienie owych banków od obrzydliwego nakazu pomnażania mamony. Nic i nikt nie może służyć pieniądzowi, bo jest napisane w Piśmie: „nie będziesz służył dwóm: Bogu i mamonie” Itd. Teraźniejszość jest straszna, ani troszku śmieszna; przyszłość też jawi się nieszczególnie. Źle jest jednak ulec determinizmowi zdarzeń. Prawie zawsze, prędzej, czy później udaje się „zmienić bieg historii”, obalić tyranów, zacząć od nowa. Może się to wszystko skończy dobrze, a może nie… nie sposób dziś wyrokować.

Tacy sobie Polacy, w takiej sobie Polsce, czyli przykład czwarty…

Jaka ta Polska miniona była, że tak wielu Polakom zbrzydła. Nie można założyć, że to Polacy są obrzydliwi (sami z siebie) i tylko czekali na Wodza i Partię, żeby tę obrzydliwość oblec w Święte Ciało; przecież Wódz i Partia są tutaj nie od wczoraj. Wódz do tej pory wygrał raz, rządził dwa lata; wcześniej i później tylko przegrywał. Polacy więc go przeważnie nie chcieli. W każdym razie nie chciała go ta większość, która chodzi na wybory. I oto nagle: mamy Rewolucję już nie u bram, ale w trakcie (eklektyczną w treści: w języku bolszewicką, w działaniu narodowo-zobaczymy jaką). Z Rewolucją tak jest zawsze: przychodzi, jak złodziej w nocy. Nic się na to nie poradzi (że jak złodziej w nocy, a nie w ogóle).

Wracając do pytania… Chyba wszyscy, poza partyjnymi bonzami przegranych partii, którym daleko do idealistów sprawujących swe funkcje pro publico bono, zgodzą się, że III RP nie była Polską marzeń. Polacy wciąż są biedakami Europy: pensja większości, to jakieś 600 euro miesięcznie; z punktu widzenia zachodnich Europejczyków: niemalże nędza. Ale dla nas, którzy byliśmy 26 lat temu bankrutem, państwem, gdzie zarabiało się miesięcznie 25-30 dolarów i produkowało bubel (oraz węgiel, czyli nasze „czarne złoto”, którego teraz będziemy wydobywać więcej, na złość „rynkom”, czyli Żydom; zapewne znajdziemy chętnego, który nasze „czarne złoto” wymieni na złoto prawdziwe; zresztą o tym, co jest złotem, a co nim nie jest, zdecyduje w ramach reindustrializacji centralnie zaplanowanej Wódz i jego Partia)… Te 2400 PLN do ręki, oznacza, że ludzie w większości krajów świata nam zazdroszczą; są też tacy, co jeszcze do niedawna stawiali nas za wzór i chcieli naśladować.

Zgodnie z propagandą sukcesu w wersji soft, która na wielu Polaków działała, jak przemówienia Urbana w stanie wojennym, byliśmy zieloną wyspą, czyli jedynym krajem, który oparł się kryzysowi. Prawda (arystotelesowska, różna od prawdy sofistów) jest taka, że duża część naszego wzrostu, to pośrednio zasługa mających świetną gospodarkę Niemców. Absorbujemy środki unijne, zamiast budować sukces materialny oparty na innowacyjności, produktywności itp. Unijne pieniądze, które miały nas uwolnić od przymusu zastanawiania się, co mamy innym do zaoferowania, wydajemy różnie; w jakiejś części kretyńsko: z lotniska w Radomiu nikt nie lata, a z basenów termalnych w Pypciu Małym w powiecie Gdzie To Jest Na Mapie, nikt nie korzysta; jednak: dróg mamy tyle, ile nigdy w historii; własność na polskiej wsi uporządkowano i chłop ma się lepiej niż za Kazimierza Wielkiego; coś tam skapnęło muzeom i teatrom; młodzi ludzie mogą się uczyć na zachodnich uniwersytetach w ramach wymiany itd. itp.; nie można więc powiedzieć, jeśli się jest człowiekiem, któremu nieobcy zdrowy rozsądek, że nas Unia „wykorzystała” i gdyby nie ona (czyli Niemcy), bylibyśmy krajem mlekiem i miodem płynącym; było przecież jakieś: „zanim wstąpiliśmy do Unii”. Nie przyjmowano do wspólnoty słowiańskiej potęgi, którą stać było, żeby pomagać innym, tylko post sowiecki kraj z dwucyfrowym bezrobociem i tradycyjnie od wieków dziurawymi drogami, wyciągający ręce po pomoc. Unia nie broni („my Unia” nie funkcjonuje; Unia jest „siłą” tylko zewnętrzną), żeby się nam w Polsce rodziły firmy takie jak Facebook, czy Apple (których „niebotyczne zyski” można by opodatkować i podatki przeznaczyć na centralnie zaplanowana reindustrializację, czyli zwiększone wydobycie „naszego czarnego złota”); nie psuje też np. naszych uniwersytetów, które w rankingach mierzących sens ich wysiłków, zamykają czwartą setkę i zajmują się przede wszystkim produkcją magistrów, którzy jeszcze dwadzieścia lat temu, mieliby kłopot ze zdaniem matury, a teraz zasilają szeregi frustratów, którym się wydaje, że umiejętność sprowadzona do „kopiuj/ wklej” powinna im dać przepustkę do intelektualnej i finansowej elity. Potraktowaliśmy oto zaproszenie do grona zamożniejszych i ładniejszych, jak okazję do nachapania się, która się nam należała (epopeje i wojny, zawiedzione miłości i zdrady sojuszników). Tak jakoś wyszło…

Poprzednia władza na potrzeby propagandy sukcesu w wersji soft, również nie mogła oprzeć się pokusie używania brzydkiej broni sofistów (nie w tej skali, nie w takim celu, ale jednak). Zabierając środki z OFE i przejadając je via ZUS, zrównała realne pieniądze z „zapisem księgowym”, czyli obietnicą. Niemniej: to wyrokiem Sądu (niezawisłego) uznano, że pieniądze w OFE są państwowe, a nie prywatne; trudno też zaprzeczyć, że zabrawszy ZUS-owi część składki na wypłaty dla emerytów i rencistów, nie zasilono go np. pieniędzmi z prywatyzacji. Szkoda, że nie udało się tego wytłumaczyć Polakom, bez sięgania po opowieść o „przeniesieniu” środków z OFE na „konta” ZUS-u; ludziom o wolnościowych korzeniach, odwołującym się do racjonalizmu, wybaczyć takie łgarstwo nie jest łatwo.

Ta sama władza nie zadbała o to, żeby zabrać przywileje różnym grupom, których się po prostu bała (co się na tej władzy nie na wiele zdało, bo owe grupy, tak jak np. górnicy, czyli najciężej pracujący Polacy, bohaterowie niezłomni, którzy wydobywają w pyle i trudzie „nasze czarne złoto” i tak zagłosowali na Wodza i Jego Partię). Że się bała górników, to jeszcze można zrozumieć, ale dlaczego np. nauczycieli, wciąż odpoczywających trzy miesiące w roku, trudnych do zwolnienia nawet wówczas, gdy rozminęli się z powołaniem, bądź „jedynie” o nim zapomnieli? Z drugiej strony, polscy gimnazjaliści wypadali w badaniach ich wiedzy i kompetencji, coraz lepiej wśród swoich europejskich kolegów, ciężko więc jest poprzedniej władzy zarzucić, że np. polską oświatę jakoś specjalnie popsuła. No i nikt nie myślał o budowaniu nowych kopalń…

W Polsce właśnie minionej, nie było służby cywilnej z prawdziwego zdarzenia; konkursy wygrywało się mając poparcie tej, czy innej partii, tego, czy innego partyjnego bonza. Tak właśnie było; teraz jednak w ogóle ma nie być służby cywilnej; zastąpi ją służba dla Wodza i Narodu.

Głupie było bajdurzenie władzy o „ciepłej wodzie w kranie”, bo ciepła woda w kranie, była już za komuny, ale lepsza chyba władza mało odważna i momentami głupkowata, od władzy odważnej Wszechpotężnymi Służbami Inwigilującymi w imię Prawdy i dla Dobra Narodu.

Pytanie więc natury ogólnej i niejako reasumujące (bo długo można pisać, co się w Polsce właśnie minionej nie udało): co lepsze i czy „przypadkiem” frustracja nie podpowiedziała wielu takim sobie Polakom fatalnie, bo oto Polskę taką sobie, zamienili na Polskę Wodza i nic nie wskazuje, by miała być to ojczyzna lepsza od tej, która tak wielu obrzydła?

Może więc: to jednak z Polakami coś jest nie tak (nie to, że są tacy sobie, bo większość narodów jest taka sobie)? Na pewno nie wszystko i ze wszystkimi jest w porządku. Antysemityzm ma się dobrze, hejt kwitnie, katolicyzm jest intelektualnie marny, żeby nie powiedzieć, że beznadziejny, telewizja głupsza niż za komuny, gazet nikt nie czyta, umiejętność współpracy bliska zeru… Wszystko to prawda. Jednocześnie: nie jest kłamstwem, że ci: „tacy sobie Polacy”, mieszkający w: „takiej sobie Polsce”, jeszcze do niedawna nie chcieli, żeby rządził nimi Wódz i jego Partia.

A może równie sprawcze są liberalne elity (nie mówmy o i nie obarczajmy nikogo winą), które u progu wolności wspomogły reformy Balcerowicza: mądrego Polaka i ekonomisty, a od jakiegoś czasu promują wszystkich, którzy plotą o alternatywnych rozwiązaniach, wykluczeniu itp., niczym nie różniąc się od narodowych ekonomistów hiper patriotów, bełkoczących od 26 lat o „doktorze Mengele polskiej gospodarki”? Pewno tak jest: moda na lewicowość przysłużyła się niechcący Wodzowi i jego Partii, ale przecież w kraju ludzi wolnych, nie można nikomu zabronić wiary w dyrdymały, proste recepty i głupie opinie… Te same liberalne elity oddały walkowerem monopol na patriotyzm młodym chłopakom ze slumsów Polski B (C,D,E…), dla których prosta recepta na nienawiść zapodana wiek temu przez Dmowskiego, jest jedynym sposobem na odzyskanie części godności i poczucia życia we wspólnocie. Dodać trzeba, że narodowa zaraza kwitnie w kraju, który nigdy nie był mono: etniczny, religijny, kulturowy i który powiedział nie faszyzmowi, chociaż przecież mógł powiedzieć tak.

Zbyt łatwo uwierzono, że demokracja jest sama w sobie gwarantem praw, które są celem nadrzędnym. Większość bywała już przecież zbiorowym potworem. Mądrzejsi zapomnieli, że zgodnie z imperatywem polskiej inteligencji, ciąży na nich odpowiedzialność: za edukację ludu. Im częściej większość nie pojmuje takich rzeczy jak to, biorąc przykład pierwszy z brzegu, że szlachetny przecież poryw milionów serc, daje tylko równowartość potrzebną na utrzymanie jednego dużego szpitala, tym łatwiej jest używać broni sofistów. Im częściej rozum śpi, tym bardziej rośnie w siłę Wódz i jego Partia.

Wiadomo więc mniej więcej, skąd się w takiej sobie Polsce, takich sobie Polaków, wzięło zwycięstwo Wodza i jego Partii. Nie wiadomo jak i kiedy się to skończy. Jedno jest pewne: nikomu, nigdy, nie udało się po Rewolucji wrócić do przeszłości.

Koniec zwany niekiedy początkiem

Jeżeli tak jest, jeżeli po Rewolucji Wodza i jego Partii, nie będzie już powrotu do III RP, to musimy napisać lepszą Polskę już dzisiaj; nie mamy wyjścia. Lepszą, czyli jaką? Polskę bez tymczasowych umów (życie jest wystarczająco tymczasowe), rozdętej administracji, partyjnych bonzów zarabiających wielokrotność przeciętnej pensji na samorządowych i rządowych stołkach; Polskę sprawiedliwą, przyjazną środowisku (precz z zabijaniem dzikich pięknych i wolnych zwierząt), innowacyjną, opartą na indywidualnym sukcesie i talencie, który potrafi się owocami swojej pracy dzielić z innymi; Polskę świetnych szkół i uniwersytetów, na których znów będzie się studiować, a nie kupować tytuł magistra; Polskę szanującą własność i ją upowszechniającą; Polskę ludzi wolnych; Polskę świecką, bo Kościołowi, któremu należy się autonomia i szacunek (nie za wszystko, ale jednak), nic do państwa; Polskę samorządną-z silną gminą i samorządowym województwem; Polskę metropolii, bo tylko one mogą akumulować talenty i kapitał, również po to, żeby wspomóc mniejsze ośrodki; Polskę wysokiej kultury, która królować będzie również w mediach masowych; Polskę zrywającą z endecką obrzydliwą tożsamością; Polskę czerpiącą z najlepszych tradycji piastowskich, jagiellońskich i Rzeczpospolitej Obojga Narodów; Polskę niepodległą, czyli wolną, ale i Polskę w Europie; Polskę, która w ramach swoich możliwości zawsze udzieli pomocy prześladowanym, biednym i po prostu tym, którzy chcą znaleźć w Niej swój dom? Może tyle wystarczy, a może nie jest to nawet projekt minimum…

Zaplanować lepszą Polskę musimy szybko. Inaczej jakobini zagoszczą tutaj na dłużej.